Bitwy powietrzne toczyły się nad Jabłonną, Chotomowem, Dąbrową Chotomowską, Olszewnicą. Jeden z samolotów polskich ciągnąc za sobą smugę dymu spadł przy brukowanej szosie Jabłonna-Chotomów. Drugi spadł tuż za domami Starej Olszewnicy. Płonęła bombardowana Warszawa. Chmura dymu, w noce zaróżowiona od ognia widoczna była w naszych miejscowościach. Nadciągali uciekinierzy, było ich z każdym dniem coraz więcej. Gdy zabrakło miejsc w mieszkaniach, spali na strychach domów, w stodołach, szopach. Zjawiali się na rowerach i pieszo, z węzełkami w rękach. Trzeba im było dać jeść i pić. Nagle zabrakło mąki, soli, zapałek. Sklep Pani Giery i Pani Młotkowskiej były zamknięte, podobnie jak piekarnia. Nie brakowało natomiast warzyw i owoców.
Przez Chotomów przeciągały oddziały Wojska Polskiego. Podobno niemieccy koloniści z Rajszewa sygnalizowali czerwonymi rakietami miejsca postoju wojska. Ruch wojska odbywał się zatem nocą, w dzień oddziały zatrzymywały się we wsiach i lasach. Masa wojska zgrupowała się w lasach jabłonowsko-chotomowskich. Nagle nad las nie wiadomo skąd nadleciały niemieckie samoloty, zniżały się, pikując bombardowały wojsko, siekły ogniem pokładowej broni maszynowej. Ryk silników samolotów świdrował uszy. Piekło na ziemi w piękny, słoneczny dzień! Kto żyw chronił się w bunkrach, tulił do piaszczystej ziemi, trzymając w pogotowiu tampony z gazy na wypadek użycia przez Niecmów gazów bojowych.
Gdy nastała cisza, na polnej drodze wiodącej do Władziusiowej Górki ukazały się konne wozy pełne żołnierzy. Krwawy tabor przesuwał się przez wieś ulica Żeligowskiego, potem ulicą Piłsudskiego w kierunku Jabłonny. Było to w niedzielę 10 września. Krwawa niedziela Polskiego Wojska i mieszkańców Chotomowa i Jabłonny."
Fragment książki „CHOTOMÓW, JABŁONNA od wieków razem” pod red. Poli Cudnej-Kowalskiej, Chotomów 1998